Schronisko PTTK na Hali Krupowej w Beskidzie Żywieckim

Budzę się nad ranem. W ściany uderzają wściekłe podmuchy wiatru, drewno trzeszczy, ale schronisko pozostaje ciepłe i przytulne. Podwójne okna stanowią nieprzekraczalną granicę miedzy zacisznością wnętrza, a przejmującycm chłodem i śniegiem miotanym w zaspy i znowu unoszonym do góry, by wirując i kręcąc się opaść i przykryć wszystko, co nie jest białe. Z mojego górnego łóżka spoglądam na wynurzające się z ciemności niewyraźne kontury drzew. Z chwili na chwilę potężnieją, ich zarys rośnie w oczach, świerkowe czuby chwieją sie bezgłośnie na wietrze. Mrok z każdą chwilą zmienia się w mleczną zasłonę otulająca dal. Zmęczone jeszcze oczy zamykają się przenosząc z powrotem w sen.

Czas na wpatrywanie sie w biel i szarość nadejdzie kilka godzin później, gdy najedzeni i opatuleni po uszy wyjdziemy na ledwo zaznaczoną drogę. Wtedy stoczymy walkę z płatkami oblepiającymi szaliki i czapki, nieomylnie znajdującymi drogę prosto do oczu, chwilami siekącymi odkryte policzki. Brnąc po kolana w śniegu, wydobywajac nogi zapadające sie jeszcze głębiej, odwracając tyłem do świszczących podmuchów pójdziemy na Police, by z polany podziwiać rozległe widoki na biały tuman sięgający hen aż do Babiej Góry, hen aż do Tatr... Czasami tylko po niebie przewalą sie ciężkie, bure kłęby, poza tym wokół nas będzie panować jednolity bezkolor, bo śnieg w tak stłumionym świetle wcale nie jest biały.

To wszystko w dzień, w kwietniową niedzielę. Dzień, w którym słonko zajrzało nam w twarz tylko przez chwilę, bo zaraz potem przegrało nierówną walkę z cała masą ołowianych chmurzysk wspomaganych w dodatku przez wicher. Pozwoliło im zawładnąć niepodzielnie nad rozległą ziemia beskidzką i bezkresnym niebem. Uciekło do kotłowni schroniska na Hali Krupowej i zatroszczyło się o ciepło dla nocujących tam zdrożonych włóczęgów zimowych.

Ktoś mógłby zapytać po co to wszystko? Po co komu śnieg w butach, śnieg na twarzy czerwonej od smagającego wiatru, lód we włosach, mokre ubranie? Odpowiedziałabym pytaniem: po co komu szczęście w sercu?

Marta


Tym razem mieliśmy się spotkać na Hali Krupowej, żeby choć na chwilę zmienić klimat na cieplejszy. Piątego kwietnia miał tam pokaz slajdów Piotr Regula. Tematem były ciepłe, a nawet gorące Madagaskar i Mauritius. Na godzinę 20:00 sobotniego wieczoru zdecydowała się dotrzeć ekipa czterech wysłanników. Z dwugodzinnym opóźnieniem wystartowaliśmy z Krakowa, oczywiście odpowiednio wyposażeni i uzbrojeni po zęby (w dobry humor). A zima była ciężka tego roku, szczególnie dla wersji Fun wyposażonej w letnie opony. Jak sama nazwa wskazuje dostarczył nam wielu powodów do radości. Pierwsza rozgrzewka dla Adventure Team to pchanie go pod górę. Ale, ale trudność polegała na tym, że ciągle wyślizgiwał się spod naszych rąk. Po zakończonej akcji wiedzieliśmy, że w ten weekend poradzimy sobie ze wszystkim. I tak było. Na Halę Krupową dotarliśmy o zmierzchu, szanując każdą minutę oczekujących w schronisku osób. Spóźnienie wynosiło jedyne 30 minut, a jakie gorące przywitanie. Nie tyle, że wszyscy na nas czekali, ale brawom nie było końca dla zgub :). Pokaz naprawdę pozwolił zapomnieć o śniegu za oknem, w którym jeszcze chwilę wcześniej brodziliśmy jak bociany. Przyczyniło się do tego również ogrzewanie w schronisku, oj było gorąco. Nikt jednak nie wiedział, co tak naprawdę rozgrzało atmosferę. Potem miłe chwile spędzone przy piwku, i hit całego sezonu - telefon Maćka. To jest cud techniki. Niektórzy nawet płakali przy jego obsłudze. Praktycznie nie reagował na głos, a według danych producenta powinien. Np. na hasło "dyktafon", dzwonił do TOPR. Czuliśmy się z nim naprawdę bezpiecznie :).

Rano dopadało jeszcze trochę śniegu, a Klubowicze ambitnie wybrali się na Police. Według wskazań, śniegu było w granicach 75 cm. Szlakiem powinniśmy się tam znaleźć za 35 min, przecieranie go jednak zajęło nam 2,5 godziny. Widoki okazały się godne włożonego wysiłku :)). Gorący żurek w schronisku też zrobił swoje.

No i cóż wieczorkiem zejście do samochodu i powrót do Krakowa. Jeszcze msza w kolegiacie Św. Anny. Teraz w oczekiwaniu spędzimy kolejnych kilka dni.

Ania


     Obiecałem trochę opowiedzieć o książce szczególnej - "MONOGRAFII ZAWOI". Publikacja ta jest pracą zbiorową pod redakcją Urszuli Janickiej - Krzywdy wydaną w Krakowie w 1996 roku przez firmę wydawniczą "FORMA".
     Można uznać ten list jako formę reklamy tej monografii, ale czynię to z całą odpowiedzialnością i radością. Warto chyba popularyzować coś, co zwiększa naszą wiedzę o tym pięknym regionie. Dzisiaj opowiem tylko pokrótce o tematach zawartych w tej książce, a gdy internauci będą chcieli - to mogę przygotować kilka artykułów opartych o tę monografię.
     "MONOGRAFIA ZAWOI" jest publikacją rocznicową (autorzy i zleceniodawcy wydali ją w 350. rocznicę wzmiankowania wsi Zawoja w akcie lustracyjnym z roku 1646).
     Zamiarem autorów było stworzenie publikacji zarówno o charakterze naukowym, jak i popularyzatorskim. Dlatego wiele w tej publikacji odnośników do dzieł naukowych, skryptów historycznych, publikacji o charakterze wręcz unikatowym, opracowań własnych i dokumentów wielu instytucji państwowych, a także kościelnych. Autorzy poszczególnych rozdziałów to ludzie związani w jakiś sposób z tą ziemią, regionem, jej historią, przyrodą i kulturą poprzez swoje zainteresowania naukowe. Ale łączy ich także to COŚ - co nas wszystkich gromadzi co roku w okolicy Babiej Góry, każe iść na szlak mimo niepogody, wstawać wcześnie rano, aby zdążyć na pociąg do Suchej lub gdzieś w okolice; lub planować w długie zimowe wieczory, które szlaki koniecznie trzeba w przyszłym roku "zaliczyć".
     Sami autorzy przyznają, że gdyby wszystkie swoje wiadomości chcieli zawrzeć w tej publikacji, to musiałaby ona liczyć co najmniej kilka tomów. Do powstania tej publikacji przyczyniła się spora grupa naukowców, folklorystów, ale co ważne i szczególnie cenne - także mieszkańców tej ziemi, chcących poznać swoje korzenie i rodzinne gniazdo, jego przeszłość, czasy dzisiejsze i przyszłość. Jest także coś, co przykuwa uwagę w tej publikacji, mianowicie spora liczba zdjęć, w dodatku nigdzie wcześniej niepublikowanych.
     Jerzy i Janina Paruselowie, Zbigniew Janicki, Jerzy Mydlarz, Andrzej Siwek, Maciej Ostrowski, Danuta Gimza, Ewa Janina Sadowska, Ewa Fryś - Pietraszkowa, Zygmunt Ficek, Krystyna Kołacz, Maria Rusecka, Danuta Butor i oczywiście "mózg" całego zespołu Urszula Janicka - Krzywda oraz inicjator monografii - wójt Zawoi - Pan Andrzej Pająk. Oto grono ludzi współtworzących niniejszą monografię. Publikację wydała firma "FORMA" mieszcząca się w Krakowie na ulicy Żywieckiej 18/7 tel. (012) 267-22-17.
     Zachęcam wszystkich do zapoznania się z tą wspaniałą monografią.

Jan Gawin


     Dzisiaj miałem napisać, choć trochę o książce szczególnej, wydanej niedawno w Krakowie. Jest to "Monografia Zawoi" wydana w 1996 roku pod redakcją zbiorową Urszuli Janickiej-Krzywdy. Gmina Zawoja z okazji 350 lat wzmiankowania jej w oficjalnych dokumentach wydała tę monumentalną monografię. Myślę, że warto będzie w najbliższym czasie przybliżyć wszystkim miłośnikom tych okolic i szacownym internautom, choć trochę tę szczególną książkę. Sygnalizuję to książkę, bo z niej zaczerpnąłem i uzupełniłem dane o historii tych ziem. Miejscowości i wsie będące na terenie dzisiejszych granic administracyjnych gmin babiogórskich leżą obecnie w granicach województwa małopolskiego ze stolicą (administracyjną na pocieszenie) w Krakowie.
     W czasach zaborów (tereny przynależne administracyjnie zaborowi austriackiemu) Zawoja, Skawica - należały do obwodu myślenickiego i wadowickiego, a po pierwszej wojnie światowej do powiatu makowskiego (do 1931), a później wadowickiego(do 1956 roku). W 1956 r. utworzono nowy powiat suski, który był częścią województwa krakowskiego, a po reformie administracyjnej (w 1975 r.) województwa bielskiego. Tyle historii najnowszej i PRL-owskiej o tych terenach, bo trzeba wrócić do "korzeni". Zbigniew Janicki w części monografii dotyczącej "Historii Zawoi do końca XIX wieku") przytacza dokument wydany w 1243 r. przez księcia krakowsko-sandomierskiego Bolesława Wstydliwego (1226-1279) w sprawie sporu pomiędzy klasztorem OO. Benedyktynów w Tyńcu, a swoimi poddanymi ze wsi Kurozwęki (wieś już nie istnieje). Z dokumentu tego wynikała seria praw do polowania, zakładania barci i łowienia ryb w rzekach: Skawie, Siedlnicy i Skawicy, które płynęły przez tę puszczę. W średniowieczu istotnie istniała ogromna puszcza rozciągająca się od Krakowa do granicy węgierskiej. Tereny te poddały się trendowi osadniczemu na początku XIV wieku, kiedy to w Lanckronie wybudowano zamek, a król Kazimierz Wielki w 1366 nadał tej osadzie prawa tzw. magdeburskie. Po cennej politycznie i wygranej, co ważne, wojnie przeciwko zakonowi krzyżackiemu za wojenne zasługi król Władysław Jagiełło starostwem lanckorońskim, obdarzył Zbigniewa z Brzezia, będącego marszałkiem koronnym i dowódcą 34 Chorągwi w bitwie pod Grunwaldem (wyceniono to starostwo na tysiąc grzywien srebra). Od tego czasu przez kilka stuleci starostwem lanckorońskim, będącym częścią dóbr królewskich władały kolejno rody Jarosławskich, Wolskich, Bekiszów, Zebrzydowskich, Słuszków, Myszkowskich i Wielopolskich. Pierwsze wzmianki o osadach na tych terenach pochodzą z akt sądowych, dotyczących podziału majątku i wymienia, się w tym dokumencie (1443 r.) osadę - Maków Podhalański. Autor tej części monografii przytacza kolejne daty wzmiankowania osad z terenów leżących u podnóża Babiej Góry: w 1554 r. - Osielec, 1554 r. - Baczyn, 1562 r. - Sidzina, 1564 r. - Białka (Biała), przed 1593 rokiem - Skawicę a w 1595 r. - Żarnówkę. Dopiero w akcie lustracyjnym (1646 r.) wśród nowopowstałych wsi zwolnionych czasowo z pańszczyzny wymienia się Zawoję. Na tereny osadnicze ściągano tzw. luźnych ludzi, jeńców wojennych, zbiegów i ludzi wyjętych spod prawa. Ludzi ci dostawali kawałek ziemi ok.(3,5 ha) - najczęściej lasu, który musieli wykarczować i stąd ludowa nazwa dla tych niewielkich skrawków wyrąbanej puszczy - "zarębki". Taki system osiedlania się i powstawania w efekcie osad i przysiółków, przetrwał prawie do XIX wieku. Sama wieś Zawoja to nic innego jak zlepek dwudziestukilku zarębków u podnóża Babiej Góry. Wykarczowany las przyciągał węglarzy, łowców, ale także osadzających tu częściej rolników i pasterzy. Ale nie tylko gospodarka zrębowa była dominującą na wspomnianych obszarach, trzeba tu wspomnieć o niszczycielskiej i rabunkowej gospodarce żarowej (nazwa pochodzi od wypalania znacznych połaci lasu). Wypalone hale bardzo szybko porastały trawami i one wyznaczyły ważny kierunek w gospodarce tamtych czasów. Mianowicie był to zainteresowanie gospodarką pasterską. Należy wspomnieć, że wypasano także w podszczytowych partiach Babiej Góry. Przez długie stulecia hodowla, pasterstwo i w coraz mniejszym stopniu - rolnictwo (hodowla takich roślin jak: owies, ziemniaki, rzepa, groch czy żyto jare zwane orkiszem) - stanowiły główne źródło utrzymania miejscowej ludności. Ludność zamieszkująca była "twarda", butna, pracowita, ale i odważna ( dowodzi to historia wielu buntów chłopskich). Jeśli uzmysłowimy sobie, ile i jakie obciążenia podatkowe, czynszowe czy rozmaite "obciążenia w naturze" czekało na takiego osadnika, to można było wysnuć błędny wniosek, że wszyscy z tych niegościnnych terenów uciekali. Dzięki niezliczonym połaciom puszczy karpackiej, jej "niedostępności" dla kontroli ze strony władzy, jej bogactwa w zwierzynę łowną czy materiał budowlany (drzewo, kamienie rzeczne) - liczba ludności wzrastała jednak ponad miarę.
     Kiedy nadszedł czas zaborów podbabiogórskie wsie i przysiółki zostały wprzęgnięte w kierat poddańczej pracy na rzecz obcego państwa. W wyniku zaborów starostwo lanckorońskie przestało istnieć, a na jego miejsce powołano obwód tzw. kamerę austriacką z siedzibą w Niepołomicach. Rząd austriacki nie bacząc na protesty polskich chłopów wyprzedawał prawie wszystko co można było wyprzedać, zniszczył w znacznym stopniu to co można było zniszczyć i ogołocił te tereny z jej największych walorów - lasów i piękna. To co zniszczono w tamtych czasach nigdy już nie zdołano naprawić, a czasy odzyskania niepodległości, dwie wojny światowe i lata mrocznego komunizmu pogłębiły tylko te zniszczenia.
     Jako ciekawostkę, trochę smutną należy przytoczyć fakt, że austriacki rząd zaciągał pożyczki i jako zastaw wniósł okolice Makowa Podhalańskiego, Zawoi, Sidziny, Nowego Targu i Nowego Sącza jak poręczenie. Pieniądze sfinansowały wyprawy przeciwko Napoleonowi. Rząd co prawda spłacił te pożyczki, ale dobra wspomniane sprzedano na drodze licytacji po zaniżonej wartości tj. za kwotę 260.000 złotych (wartych co prawda tyle ile dzisiejszy dolar). Tereny podbabiogórskie stanowiły bazę energetyczną dla makowskiej huty żelaza. Jako że drewno trzeba było wozić do Makowa lub je spławiać, próbowano przenieść część tego przemysłu w okolice Zawoi. W Zawoi pracował jeden podwójny piec żelazny i młot wodny (teren dzisiejszego boiska piłkarskiego w Zawoi Centrum). Tam też była spiętrzana woda, aby łatwiej było spławiać drewno do Makowa. Drugą gałęzią przemysłu było wytwarzanie węgla drzewnego, dopóki wykorzystanie węgla kamiennego (bardziej kalorycznego energetycznie można by było dzisiaj powiedzieć) nie uczyniło wytwarzania i wykorzystywania węgla drzewnego nieopłacalnym.

Jan Gawin


     Przeczytałem w "Przewodniku od Beskidu Śląskiego po Bieszczady" wydanym w roku 1977 przez Pana Władysława Krygowskiego parę ciekawostek. Autor przytacza opis Hali Śmietanowej, a najwyższe wzniesienie na niej nazywa Kiczorką lub Cylem, Pięcioma Kopcami. Proponuję tę Halę nazywać także Halą Śmieciową, gdyż drugą taką paskudną górę śmieci, odpadów w postaci góry plastikowych butelek i puszek po piwie oraz innego paskudztwa trudno znaleźć w okolicy. Kiedyś sama Hala i przyległe tereny należały do rodziny Śmietanów. Pierwszy raz byłem na Hali Śmietanowej kilkanaście lat temu i przypominała jeszcze trochę halę pasterską. Niedaleko przy źródełku były jeszcze ślady bytności juhasów, a i z położeniem się na trawie trzeba było uważać. Dzisiaj wskutek błędnych decyzji (nie udało mi się dociec, czy dyrekcji Babiogórskiego Parku Narodowego, czy może władz samorządowych lub po prostu nieopłacalności pasterstwa) zaprzestano wypasać owce na tej i okolicznych halach, skutkiem czego w krótkim czasie dokonała się szybka sukcesja lasu, poprzedzana zarastaniem przez łany wszędobylskich borówczysk. Widok jaki roztacza się jeszcze ze skalnych punktów widokowych na okolice Zawoi, samą Babią Górę i Pasmo Jałowieckie z jednej strony i na Orawę i Tatry ze strony południowej nie ma sobie równych. Ten widok można przyrównać jeszcze do widoku z siodła Kucałowej Przełęczy i Babiej Góry (no może znalazłoby się jeszcze parę takich miejsc), ale nikt chyba tym stwierdzeniom nie zaprzeczy. Jeżeli chodzi o ciekawostkę dotyczącą tego urokliwego miejsca jakim jest Hala Śmietanowa, to dotyczy ona jednego z członków rodziny Śmietanów - Jakuba Śmietany. Źródła historyczne nazywają Jakuba Śmietanę wójtem skawickim i wymieniają go obok Filipa Bolisęgi i Walentego Marszałka jako jednego z przywódców buntu chłopskiego (J. Bieniarzówna: Trzej chłopscy przywódcy w XVII wieku, Filip Bolisęga, Walenty Marszałek i Jakub Śmietana. "Wierchy". (1952) T.21 s. 75-89). Dokumenty parafialne z tych lat wielokrotnie przywołują wójta skawickiego Jakuba Śmietanę jako świadka ślubów lub jako ojca chrzestnego. Niektóre decyzje podejmowane przez miejscowego proboszcza nosiły znamiona narad prowadzonych w obecności wójta Jakuba. W 1699 J. Śmietana wraz z okolicznymi chłopami stał u zarania buntów chłopskich w tzw. dobrach makowskich. Kiedy szlachcicom było tego dość wystosowali akt oskarżenia, gdzie napisano że "... Śmietana, gdy kędy jedzie, przypasuje się do szabli i pistolety wozi, górali dwunastu i więcej przy sobie prowadzi, którzy mu asystują i usługują ...". Namawiał ludzi do biernego oporu, ale spełniał przy tym swoje powinności (odbierał dworskie daniny i dawał kwity), aby nie odebrano tego jako tylko zbrojnej rebelii. Przyczynkiem do buntu były nieznośne - jakbyśmy powiedzieli dzisiaj - stawki podatkowe, czynsze i inne daniny w naturze składane na rzecz kasztelana wileńskiego, niejakiego Bogusława Słuszki. Sam bunt nie trwał długo, gdyż rozsierdzony kasztelan wezwał chorągiew rajtarską i urządził polowanie na zbuntowanych chłopów i samego Jakuba Śmietanę. Chytry wójt uciekł swoim prześladowcom i dotarł ze skargą, na kasztelana do panującego wówczas, króla Augusta II, który w tym czasie przebywał w Dreźnie. Król wysłuchał wójta i wydał sprawiedliwy wyrok, nakazał wypuszczenia z więzień przywódców buntu, zakazał krzywdzić chłopów nieznośnymi podatkami czynszowymi, skarbowymi na rzecz wojska, a samemu kasztelanowi nakazał zwrócić dobra zagarnięte wójtowi Śmietanie. Dokument datowany na 29 grudnia 1699 roku (wtedy wprowadzono go do rejestru sądu krakowskiego) nakazano wprowadzić w trybie natychmiastowym w życie i wydawało się, że nic nie może stać się złego chłopom chronionym wyrokiem królewskim. Kasztelan przy pomocy popleczników i być może trochę grosza, wyjednał posłuchanie u króla i tym razem to on, był górą, gdyż król odwołał swój poprzedni wyrok. Jako ciekawostkę należy dodać, że drugi wyrok wydano w dwa dni po pierwszym czyli 31 grudnia tego samego roku. W tej dziwnej sytuacji bunt przycichł do lata 1700 roku. Trzeba dodać że przycichł dzięki batom, więzieniom dla uczestników buntu i zdradzie, która przywiodła na szafot przywódców buntu chłopskiego, w tym Jakuba Śmietanę.
     Myślę, że przytoczona historia jest dosyć interesująca i warta uzupełnienia, że bunt ten niewiele zmienił w życiu i położeniu finansowym chłopów. Sama postać Jakuba, choć arcyciekawa nie znalazła odzwierciedlenia w pieśniach z tego okresu. Aha, należy dodać że J. Śmietana przybył w te okolice (Skawy) z terenów dzisiejszej Orawy, gdzie wskutek wprowadzania luterańskiego obrządku nie mógł znaleźć dla siebie miejsca i przywędrował w okolice Skawiny, i nabył trochę ziemi w okolicach dzisiejszej Hali noszącej jego nazwisko. Inne podania wskazują nazwę tej Hali na miejsce, gdzie wyrabiano śmietanę i masło z mleka owczego i krowiego, co być może ma jakiś związek z wypasami krów w okolicach Przełęczy Lipnickiej, zwanej potocznie Krowiarkami lub Przełęczą Krowiarki. W Archiwum Muzeum Etnograficznego w Krakowie znajduje się rękopis pióra Władysława Kosińskiego z początku XX wieku, który wymienia nazwy topograficzne i wyjaśnia ich pochodzenie. Ten z zamiłowania etnograf, ale jednocześnie wiejski nauczyciel podaje, że w okolicach dzisiejszych gmin Zawoja, Skawica i Sidzina, było czynnych kilkanaście hal pasterskich i ponad kilkadziesiąt gospodarstw łąkowych (halnych lub nazywanych także polaniarskimi), z których do większych należała hala pasterska na Hali Śmietanowej. Gospodarka polegająca na wypasaniu owiec i krów na Hali odbywała od wczesnej wiosny (23 kwietnia w dzień Św. Wojciecha) do jesieni (do dnia Św. Michała w dniu 29 września). Dzisiaj na północnych zboczach Pasma Babiej Góry, w okolicach hali na Barankowej jest czynna pasterska hala, choć w szczątkowej formie. Jeszcze do dziś można spotkać szałasy pasterskie rozsiane po całym obszarze gmin babiogórskich, zwane kolibami, letniakami lub budami.

Jan Gawin




Zima na Hali Krupowej; fot. Leszek Ogrodowicz

Powrót na stronę główną