Schronisko PTTK na Hali Krupowej w Beskidzie Żywieckim

     To miała być moja czterdziesta wycieczka na Halę Krupową. Zapowiadała się całkiem niewinnie. Wprawdzie zima była ciężka - mróz ostry i śnieg głęboki lecz trasa wydawała mi się banalnie prosta. Wraz z dwiema znajomymi, zamierzałem pójść do schroniska drogą gospodarczą - po śladach skutera śnieżnego - szlakiem przetartym, pewnym, bezpiecznym i doskonale mi znanym. Cóż łatwiejszego?
     "Schody" zaczęły się już w Krakowie. Ala przyszła na dworzec PKS, niosąc w jednej ręce śpiwór, a w drugiej karimatę. Poczułem niepokój, bo nawet latem niewygodnie byłoby iść w góry z plecakiem i dwoma dużymi pakunkami w rękach. Aliści nie był to powód do rezygnacji z wycieczki.
     W drodze z Krakowa do Jordanowa, nasz autobus wpadł w gigantyczną śnieżycę. Tylko dzięki nieprzeciętnym umiejętnościom kierowcy dotarliśmy w końcu do Jordanowa. Przyjechaliśmy jednak z opóźnieniem, przez które "uciekł" nam autobus do Wielkiej Polany. Czekaliśmy półtorej godziny. Czas płynął, śnieg padał, zmrok nadchodził.
     W Wielkiej Polanie byliśmy dopiero o godzinie 15.00. Dość późno jak na tę porę roku. Lecz przecież półtorej godziny powinno spokojnie wystarczyć na dotarcie stąd do schroniska.
     Początek drogi był całkiem przyjemny - szlak ubity gąsienicami skutera śnieżnego pozwalał iść wygodnie i równocześnie chronił przed zabłądzeniem w śnieżycy. A śnieg sypał coraz gęstszy, widoczność nie przekraczała kilkudziesięciu metrów, wiał silny, przenikliwy wiatr, temperatura spadła do minus dwunastu stopni. Po godzinie - gdy zapadł zmrok - byliśmy dopiero na Polanie Pastwowej - czyli w jednej czwartej drogi.
     Tam, Ala niespodziewanie oświadczyła, że jest zmęczona i dalej nie pójdzie, a na zejście z powrotem nie ma siły. Zabrałem jej śpiwór i karimatę. Od tej chwili z każdą chwilą było trudniej. Ślady skutera zostały już zasypane śniegiem i zawiane, więc coraz częściej zapadaliśmy głęboko w świeży puch. Wiatr był coraz mocniejszy, a widoczność coraz gorsza.
     W połowie drogi Ala postanowiła zostać. Długo prosiliśmy ją aby ruszyła w dalszą drogę. Małgosia wzięła śpiwór i karimatę, a sam zabrałem od Ali plecak. Niosłem go przed sobą, więc utrudniał mi oddychanie. W efekcie cały czas czułem się "przyduszony". Cóż, nie ukrywam, że trudno było mi iść pod górę na permanentnym "wdechu", dźwigając dwa plecaki, w głębokim śniegu i w wietrze, który sam z siebie "zatykał".
     Po blisko trzech godzinach doszliśmy na Halę Krupową. Słabiej zorientowanym wyjaśniam, że schronisko na Hali Krupowej, w rzeczywistości znajduje się na... Hali Kucałowej, odległej od Krupowej (w warunkach letnich) o około dwadzieścia minut. Na Hali Krupowej stoi natomiast szałas. Postanowiliśmy w nim odpocząć. Blisko kwadrans zajęło nam przetarcie zaledwie kilkudziesięciu metrów ścieżki od drogi gospodarczej do szałasu. Chwilami śnieg sięgał już do pasa. Po dojściu do szałasu okazało się, że drzwi są dokładnie zasypane. Kolejny kwadrans trwało ich odśnieżenie. W końcu weszliśmy do środka lecz byliśmy dużo bardziej zmęczeni niż pół godziny temu - po dojściu na Halę Krupową. Wnętrze szałasu lśniło jak w bajce. Belki powleczone były warstwą białego lukru i posypane śnieżnym pudrem, który iskrzył się w świetle naszych latarek, a w kątach szałasu zaspy śniegu sięgały sufitu. Było jednak zbyt zimno aby spokojnie delektować się tym pięknem. Ażurowy szałas nie chronił przed wiatrem i mrozem. Ruszyliśmy niezwłocznie po wypiciu gorącej herbaty i zjedzeniu czegoś słodkiego.
     Z trudem udało nam się znaleźć miejsce, gdzie szlak skręca z Hali Krupowej w las. Było tam wprawdzie nieco zaciszniej lecz śnieg był jeszcze głębszy niż na otwartej przestrzeni, gdzie wywiewał go wiatr. Albo więc, co dwa - trzy kroki zapadaliśmy się niespodziewanie, albo rozpaczliwie staraliśmy się... chronić oczy. Oto bowiem gałęzie, które latem rosną sporo ponad szlakiem, teraz znalazły się dokładnie na wysokości naszych twarzy.
     Po ponad czterech godzinach wyszliśmy z lasu na Halę Kucałową. Pozostało nam już "tylko" przejść na drugą stronę tej rozległej polany. Lecz tu szlak zniknął całkowicie. Sypał bardzo gęsty śnieg, wiał przeraźliwie mocny wiatr, widoczność spadła do kilku metrów. Oddałem Ali plecak. Gosia wzięła jej śpiwór, a ja - karimatę. Powoli torowałem drogę, zapadając się powyżej pasa. W połowie przejścia przez Halę Kucałową przewrócił mnie wiatr. Upadłem na brzuch. I leżąc z twarzą w śniegu uświadomiłem sobie, że nie mam siły wstać. Głęboko w zaspę wciskał mnie mój własny, poczciwy plecak. Wstałem dopiero, gdy zaczęło mi brakować powietrza. Na domiar złego, upadając wypuściłem Ali karimatę, którą natychmiast porwał wiatr. Ala wpadła w rozpacz. Poszedłem w dół śladem karimaty, chociaż szansa na jej odszukanie była znikoma. Karimaty oczywiście nie znalazłem, za to znacznie trudniejszy niż mogłem przypuszczać, okazał się mój powrót do góry, tam gdzie czekały na mnie Gosia i Ala. Chwała im za światełka ich latarek wskazujące mi drogę! Nasze przejście przez Halę Kucałową trwało blisko godzinę. Latem, to kwestia kilku minut.
     Już blisko granicy lasu, Małgosia uległa dziwnemu złudzeniu. Zobaczyła mianowicie wyraźne światło zabudowań gdzieś obok nas - w miejscu, gdzie nie ma żadnego domu. I doszła do wniosku, że zgubiłem drogę lecz nie chcę się przyznać. Mimo to ufnie brnęła za mną. Na szczęście, bo chwilę później spostrzegliśmy poświatę. To lampa nad drzwiami schroniska wskazywała drogę zabłąkanym turystom. Ostatnia przeszkoda wciąż jednak była przed nami: dostępu do drzwi schroniska broniła kilkumetrowa zaspa... Jej sforsowanie zajęło mi ponad pięć minut. To było pięć bardzo długich i mozolnych minut!
     Tak oto niewinny spacer, który nie powinien trwać więcej niż półtorej godziny, okazał się w forsowną, pięciogodzinną wycieczką. A i tak do "rekordu" Hali Krupowej było nam jeszcze daleko. Kilka zim temu, dwóch turystów szło tutaj z Suchej Góry przez dziesięć godzin. Czyli osiem razy dłużej niż latem. Nota bene, gospodarz schroniska stwierdził, że turyści mniej doświadczeni niż tamta dwójka, przypuszczalnie wciąż jeszcze byliby w drodze na Krupową...

Kuba Terakowski

P.S. Karimatę znalazłem nazajutrz - przy pięknej, słonecznej pogodzie.
Powrót na stronę główną